24 kwi 2012

11,12


11

Pamiętam, jak chadzałem ulicami miasta sam. Byłem do tego przyzwyczajony. Ludzie mówili, że zawsze chodzę sam. Nawet najbliżsi się ze mnie śmiali. Ale to nie był wybór. Gdybym mógł to sam podzielić, oddałbym połowę samotności na rzecz przebywania z kimś. Pozostałą połową podzieliłbym się czasem z Bogiem i ze sobą.
Czemu tego nie robiłem? Ze strachu. Mój czas zostałby zaprzepaszczony, o czym zawsze się przekonywałem, kiedy ludzie i tak odchodzili. Ilekroć oddawałem część samotności na rzecz kogoś, to i tak szybko ode mnie odchodzono.
Staję przed witryną sklepową. Za mną tłumy, ludzie obijają się o mnie, ich kurtki i płaszcze co chwila przyczepiają się do mnie. Widzę w szybie ich odbicia. Nie było nigdzie żadnego Cienia.
Widzę chodzące pustaki. Tępe blondyny, ufarbowane włosy i solarium. Ich różowe kolczyki, małe pieski i zgrabne torebki. Wytapetowaną twarz (tapety wystarczyłoby na remont mieszkania), spojrzenie, które zawsze wyrażało pewność piękna. Szacunek. Każda jest przecież tak bardzo wyjątkowa. Gdyby tylko choć jedna porzuciła takie przekonanie, byłaby wyjątkowa.
Próbuję powstrzymać się od uczucia pogardy. Ale nie potrafię. To jest silniejsze ode mnie. Wyrażam szacunek, gdy ktoś pyta mnie o zdanie na ich temat – szacunek przynależny każdemu człowiekowi, wypływający z faktu istnienia – a jednak w głębi siebie czuję pogardę, która wcale tego szacunku nie wyklucza.
Widzę w szybie samców. Chodzą za kobietami. Są tacy męscy. Tak myślą. Samce, którzy są niezależni, silni, wysportowani, piją wódkę, gadają o męskich rzeczach, każdy z nich jest przodownikiem stada, każdy z nich jest najlepszy. Samce, które rywalizują. Widzę idiotyczne przekonanie o własnej sile i o tym, że takie podejście ma jakieś znaczenie. Jasne, ma. W ich konkursie, w ich rywalizacji. Śmieszne. Widzę samców, którzy później ulegają niewieście, ona ciągnie ich za uszy jak jej się podoba. Oni mówią wtedy o miłości. Mają ją w spodniach, a nie w sercu i głowie, ale nigdy w to nie uwierzą. Celem prawdziwego samca jest stać się pantoflarzem. Porażka. Chociaż to oczywiste uogólnienie.
Stoję przed głupią sklepową witryną i myślę o tym, że się w tym nie odnajduję. Nie nadaję się do tego świata, nie jestem stąd. Szlag mnie trafia, to nie mój system. Czy to bunt? Czy to trudny wiek? Nie widzę tego. Nie buntuję się. Nic nie robię. Nie mam ochoty w tym działać.
Totalitaryzm społeczny. Od urodzenia wiadomo co i jak się potoczy. Różnimy się szczegółami, które dają nam złudzenie, że nasze życie jest tak bardzo inne. Wyjątkowe. Totalitaryzm społeczny to okropna rzecz. Religia, szkoła, zawód, praca. Poglądy, księża, geje, liberałowie, komuniści, konserwatyści.
Stoi człowiek pośród tego całego gówna i od momentu narodzin jest ostrzeliwany, naznaczany. Propaganda zachowań. Takim działaniem pokonaliśmy Boga – odważyliśmy się zrobić coś, czego on nie chciał.

- Bóg nie odebrał ludziom wolności, ale ludzie sami wzajemnie ją sobie odbierają – zwróciłem się do Cienia. Znów na tym moście, nieopodal tego samotnego drzewa.
Nic mi na to nie powiedział.

12

Idziemy ze ślepcem. Trzymam go za ramię i prowadzę. Niedługa była droga do wyjścia z lasu. Przez cały czas milczeliśmy. Zrobiło się całkiem ciemno. Leśna ścieżka zamieniła się w brukowaną, a obok wyrosło małe osiedle jednorodzinnych domków. Drogę oświetliły latarnie.
Niespodziewanie niewidomy zatrzymał się i skulił. Chwycił się w okolice serca. Po chwili przyklęknął na jedno kolano.
Szybko objąłem go przez plecy w obawie, że się przewróci. Cień zdążył zajść kilka metrów przed nas. Odwrócił się, gdy zauważył, że nie ma nas obok. Zawołał:
- W porządku?
Ślepiec odkrzyknął:
- Tak! To tylko sznurówka...
Moje niedowierzanie trwało ułamku sekund. Myślałem, że ślepiec dostał zawału, a on krzyczy, że to sznurówka. Nie zaczął jednak wiązać buta, a przysunął swoją głowę do mnie. Patrzę na niego i zastanawiam się, o co chodzi. Nie zdążyłem się odezwać, a on powiedział szeptem:
- Kochasz?
Nie wiem o co chodzi. Co to za człowiek? O co pyta? Zobaczyłem w ślepcu kogoś zupełnie innego. Więc puszczam hamulce.
- Tak – mówię głośno. - I co z tego. A ty co? - i ja odpowiadam dziwnie, gdy dzieje się coś dziwnego.
- Nie, nie. Nie o to chodzi. Kochasz. A dziś nikt nikogo nie kocha. Zrób coś z tym. Idź, nie obawiaj się, zrób z tym coś wielkiego, przynajmniej w twoim życiu – ciągle szepcze. Jego głos drży. On się boi, kiedy to mówi.
Nagle złapał mnie za głowę, pociągnął za włosy.
- Zróbcie coś z tym! Coś wielkiego! - krzyczy i potrząsa moją głową. Wyrwałem się szybko, ledwo powstrzymuję się od uderzenia tego człowieka. Patrzę na niego z niedowierzaniem. Czuję rosnącą złość i niemoc. Przez kilka sekund obserwuję czujnie niewidomego. Agresja wzmaga się we mnie, choć staram się ją powstrzymać. Mam ochotę go złapać za szyję i zmasakrować mu głowę.
- Kim ty jesteś? - pytam. Odpowiedzi nie doczekałem.
Cień podszedł bliżej, kiedy ślepiec krzyknął.
- Co jest? O co chodzi? - zapytał. Spojrzałem na niego wymownie, później znów na ślepca.
Ten z kieszeni wyciągnął kawałek papieru.
- Dam ci coś – powiedział do mnie spokojnie. Złapał mnie za rękę i włożył w dłoń ten papierek, niczym dziadek, który dzieli wnuki cukierkami. Podniósł się, po czym dodał: - Chodźmy. Albo nie... tutaj was zostawię. Dziękuję panowie, chciałem tylko wyjść z tego lasu...
Patrzę na Cienia. Nie wiem, jak mam się teraz zachować. Z poruszenia tą dziwną sytuacją nie potrafię się odezwać. Zacisnąłem mocno pięść razem ze śmieciem, który włożył mi w nią ślepiec.
- Na pewno da pan sobie radę? - zapytał Cień po chwili, jakby zupełnie nie dostrzegł ani nie słyszał wcześniejszej sceny.
- Ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił, ale dam sobie radę, nie będę robił kłopotu. Dziękuję – opowiedział ślepiec. - No, idźcie już. Dziękuję – dodał, kiedy nie ruszyliśmy się.
- Chodź, idziemy – powiedziałem do Cienia zdecydowanie. Ruszyłem do przodu. Nie pożegnałem się z tym podejrzanym typem. Może po prostu mu odwala, pomyślałem. Znów ja musiałem trafić na takiego.
- No dobrze... - powiedział Cień i ruszył za mną. Zostawiliśmy ślepca daleko w tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz