21 kwi 2012

8,9,10

8

Wieczór. Kawałek księżyca wystaje spoza ciemnych chmur. Widać tylko kilka gwiazd. Łąka. Ciemność. Idziemy. Delikatny zefir wprawia w poruszenie trawy. Słychać szum niedalekiego lasu i szelesty robaków.
Czuję spokój. Chwilę oddechu zawsze spotykam z dala od innych, a blisko natury. Nikt nie narusza mojej przestrzeni, wydaje się ona być nieskończona. Gdybym umarł w takiej chwili powiedziałbym, że umarłem zadowolony.
Idziemy. Nasza słowa rozmywają się w dźwiękach zieleni.
- Wiesz co? Znajdziemy go – mówię do Cienia. - Znajdziemy, będziemy bliżej niego niż ktokolwiek wcześniej. Znajdziemy i poznamy. Jeśli wtedy na coś się zdecydujemy, to będzie to dopiero wiążąca decyzja. Teraz jest niesprawiedliwie, kiedy go nie znamy, a każe nam wybierać.
- Kogo? - pyta Cień.
- No... Boga. Bo może byliśmy kiedyś blisko niego, ale nie mogliśmy go poznać.
- Nie uda nam się. Jeśli on jest, to sam zdecydował, ile z siebie okaże ludziom. Zresztą wiesz, że trzeba by najpierw to wszystko przemyśleć. Czy wiara to nie kwestia strachu. Czy nie jesteśmy zmuszani...
- Przestań. Być może. Ale właśnie o to chodzi, żeby się o tym przekonać. Ciągle zmieniasz zdanie, więc teraz pewnie też zmienisz. Ja nie twierdzę, że się uda, ale że warto spróbować – mówię mu. Wiem, że podejmie takie wyzwanie. Wiem, że bardzo go to interesuje i że był podobnie blisko niego, jak ja. - Jeśli mam być szczery, to mi też się nie chce. Gdyby mi się chciało, to już dawno coś bym z tym zrobił. Ludzie odchodzą od Boga dla wygody i z lenistwa, ale jeśli dobrze przewiduję, to jest to jedna z niewielu istotnych rzeczy, którymi warto się w życiu zająć... - przekonuję go. On dobrze o tym wie.
- Jasne. Spróbujemy go znaleźć.

9

Miewamy przyjaciół. Jeden z nich, Bartłomiej, spotyka nas bardzo rzadko. Pewnego razu, zupełnie niespodziewanie, powiedział do mnie:
- Nie jesteś szczęśliwy – a jego głos był pewny. Wiedział, że jest daleko od wszystkiego, ale stwierdzał tak poważną rzecz. - Męczysz się. To widać.
- Nie wiem – odpowiedziałem mu. - Nie wiem. A w szczęście nie wierzę.
- Może najwyższy czas coś z tym zrobić? Najwyższa pora się z kilkoma rzeczami pogodzić?
- Nie w tym problem. Może właśnie pogodziłem się ze wszystkim.
Jest cienka nić nadziei, że zrozumie. Bartłomiej stara się żyć po bożemu. Męczył się z kobietą przez długi czas, a kiedy ona odwzajemniła mu jego miłość, stał się szczęśliwy. Teraz poświęca jej wszystko. Dla niej zmienił siebie. Mówi, że ją kocha. Jest blisko Boga.
Osiągnął szczyt normalności w każdym aspekcie życia, począwszy od społecznego, a skończywszy na wewnętrznym. Jego problemy są tak pięknie normalne. Jego życie jest tak niesamowicie zaplanowane, rozpisane... normalne. A tu oznacza to, że wpisuje się w obraz współczesnego człowieka. Ale ma cele. Mówi, że ona jest dla niego najważniejsza.
Pamiętam, że raz tylko naprawdę chciałem od niego pomocy. Mogę do niego przyjść, jeśli potrzebuję. Spojrzałem wtedy na niego, a on patrzył na mnie twardo i bezwzględnie.
- Zrób coś z tym. Z tym wszystkim. Zabierz mnie stąd – powiedziałem.
- Nic ci na to wszystko nie poradzę – odwarknął. - Nic ci na to nie poradzę.

10

Mamy znaleźć Boga. Musimy pomyśleć od czego zacząć. Jakby tu jeszcze zarobić i spełnić swoje marzenia. Dalej spacer. Dalej wieczór. Z łąki zaszliśmy do lasu. Wciągam do nosa zapach wilgotnej trawy i żywicy. Uwielbiam to.
- To co? - mówi do mnie. - Jedziemy do Jerozolimy, czy jak? - pyta i śmieje się.
- Oczywiście. Możesz też do papieża, do Dalajlamy, albo gdzie tam jeszcze wymyślisz – uśmiecham się. - Na początek chyba właśnie trzeba zapomnieć to wszystko, co nam wbito do głowy. Nawet sobie nie zdajemy z tego sprawy, jak bardzo kierujemy się w ocenach tym, co ktoś nam przekazał.
- No cóż. Trudno nam to będzie obiektywnie ocenić.
- Racja. Ale bez tego nie zaczniemy. Z tym, że to co odkryjemy będzie subiektywne, trzeba się chyba pogodzić – mówię mu. Patrzy raz na mnie, raz na drogę.
- Odważny krok jak na początek. Zlikwidować światopogląd?
- Nie do końca. Zlikwidować czynnik ludzki, zewnętrzny, naznaczony błędem i subiektywizmem. Zostanie tylko nasza opinia, też subiektywna, ale w najgorszym wypadku będziemy mogli się cieszyć, że jest właśnie nasza, niczyja inna. Zresztą, lubisz zmieniać zdanie, gdy czegoś doświadczasz, więc pozbawienie wpływów innych na twoje postrzeganie nie powinno być problemem.
- Jasne. Jakaś impreza ma być. Pójdziemy, co? - zmienił temat.
- W porządku, czemu by nie?
Leśna ścieżka wydawała się nie mieć końca. Dostrzegliśmy jednak w oddali światła miasta. Przyśpieszamy kroku, bo robi się chłodniej. Wsłuchuję się w dźwięki lasu. Światło odbite od księżyca zaczyna być niezbędne.
Niespodziewanie od strony widocznego już miasta zobaczyliśmy zarys postaci. Szła bardzo powoli. Ktoś jeszcze wybrał się po prostu na spacer – pomyślałem.
- Widzisz go? - zapytałem Cienia.
- Tak. Czemu idzie tak dziwnie?
- Nie wiem...
Spokojnie zbliżaliśmy się do postaci. Spostrzegłem, że ma laskę. Był to ślepiec, którego spotkałem już dwa razy. Miał na sobie słomiany kapelusz i dziwną, flanelową koszulę. Szedł powoli, a jego laska badała całą powierzchnię nierównej ścieżki, co chwila obijając się od jakichś krzaków i kamieni.
- On jest niewidomy – mówię do Cienia. - Kojarzę go. I ma laskę.
- Niewidomy? I spacer w lesie wieczorową porą? Dobry jest... - Cień zrobił zdziwioną minę. Mnie także to zaintrygowało.
Zbliżamy się do siebie. Nie bardzo wiemy, jak mamy się zachować. Ale skoro koleś wybrał się na spacer, to chyba wszystko musi być w porządku. Po prostu przejdziemy obok niego.
Jego laska wyprzedza krok o jakiś metr. Dotknęła mojego buta. Ślepiec przystanął zaskoczony i niepewny. My również się zatrzymujemy, choć chcemy iść dalej.
- Dobry wieczór, kto tam? - mówi do nas.
- W porządku, tylko przechodzimy, tak jak pan – odpowiadam spokojnie.
- Aha. No to w porządku... wie pan, pytam na wszelki wypadek...
- Oczywiście – powiedziałem. Ruszyliśmy w stronę miasta. - Miłego spaceru – dodałem, choć już prawie chciałem powiedzieć „do widzenia”.
Minęliśmy go i odeszliśmy na odległość kilku kroków. On dalej stał. W pewnym momencie odwrócił się w naszą stronę i zawołał:
- Hej! Ale czy wy... czy w tamtą stronę jest miasto? Jakieś pół kilometra stąd, tak? - zawołał, wskazując w naszą stronę.
- Tak. Stamtąd pan przyszedł przecież. Chyba - odpowiadam mu.
- Czy.. może jednak... moglibyście mnie tam odprowadzić? Proszę – powiedział nieco ciszej. Dziwny człowiek.
- Jasne. Chodź pan, złap się pan – podszedłem do niego i chwyciłem go za ramię. Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę światła.
Nasza rozmowa z Cieniem została skrępowana poprzez obecność innej osoby. On delikatnie się uśmiecha. Teraz chyba chciałby być już w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz