11
Pamiętam, jak
chadzałem ulicami miasta sam. Byłem do tego przyzwyczajony. Ludzie
mówili, że zawsze chodzę sam. Nawet najbliżsi się ze mnie
śmiali. Ale to nie był wybór. Gdybym mógł to sam podzielić,
oddałbym połowę samotności na rzecz przebywania z kimś.
Pozostałą połową podzieliłbym się czasem z Bogiem i ze sobą.
Czemu tego nie robiłem?
Ze strachu. Mój czas zostałby zaprzepaszczony, o czym zawsze się
przekonywałem, kiedy ludzie i tak odchodzili. Ilekroć oddawałem
część samotności na rzecz kogoś, to i tak szybko ode mnie
odchodzono.
Staję przed witryną
sklepową. Za mną tłumy, ludzie obijają się o mnie, ich kurtki i
płaszcze co chwila przyczepiają się do mnie. Widzę w szybie ich
odbicia. Nie było nigdzie żadnego Cienia.
Widzę chodzące
pustaki. Tępe blondyny, ufarbowane włosy i solarium. Ich różowe
kolczyki, małe pieski i zgrabne torebki. Wytapetowaną twarz (tapety
wystarczyłoby na remont mieszkania), spojrzenie, które zawsze
wyrażało pewność piękna. Szacunek. Każda jest przecież tak
bardzo wyjątkowa. Gdyby tylko choć jedna porzuciła takie
przekonanie, byłaby wyjątkowa.
Próbuję powstrzymać
się od uczucia pogardy. Ale nie potrafię. To jest silniejsze ode
mnie. Wyrażam szacunek, gdy ktoś pyta mnie o zdanie na ich temat –
szacunek przynależny każdemu człowiekowi, wypływający z faktu
istnienia – a jednak w głębi siebie czuję pogardę, która wcale
tego szacunku nie wyklucza.
Widzę w szybie samców.
Chodzą za kobietami. Są tacy męscy. Tak myślą. Samce, którzy są
niezależni, silni, wysportowani, piją wódkę, gadają o męskich
rzeczach, każdy z nich jest przodownikiem stada, każdy z nich jest
najlepszy. Samce, które rywalizują. Widzę idiotyczne przekonanie o
własnej sile i o tym, że takie podejście ma jakieś znaczenie.
Jasne, ma. W ich konkursie, w ich rywalizacji. Śmieszne. Widzę
samców, którzy później ulegają niewieście, ona ciągnie ich za
uszy jak jej się podoba. Oni mówią wtedy o miłości. Mają ją w
spodniach, a nie w sercu i głowie, ale nigdy w to nie uwierzą.
Celem prawdziwego samca jest stać się pantoflarzem. Porażka.
Chociaż to oczywiste uogólnienie.
Stoję przed głupią
sklepową witryną i myślę o tym, że się w tym nie odnajduję.
Nie nadaję się do tego świata, nie jestem stąd. Szlag mnie
trafia, to nie mój system. Czy to bunt? Czy to trudny wiek? Nie
widzę tego. Nie buntuję się. Nic nie robię. Nie mam ochoty w tym
działać.
Totalitaryzm społeczny.
Od urodzenia wiadomo co i jak się potoczy. Różnimy się
szczegółami, które dają nam złudzenie, że nasze życie jest tak
bardzo inne. Wyjątkowe. Totalitaryzm społeczny to okropna rzecz.
Religia, szkoła, zawód, praca. Poglądy, księża, geje,
liberałowie, komuniści, konserwatyści.
Stoi człowiek pośród
tego całego gówna i od momentu narodzin jest ostrzeliwany,
naznaczany. Propaganda zachowań. Takim działaniem pokonaliśmy Boga
– odważyliśmy się zrobić coś, czego on nie chciał.
- Bóg nie odebrał
ludziom wolności, ale ludzie sami wzajemnie ją sobie odbierają – zwróciłem się do Cienia. Znów na tym moście, nieopodal tego
samotnego drzewa.
Nic mi na to nie
powiedział.
12
Idziemy ze ślepcem.
Trzymam go za ramię i prowadzę. Niedługa była droga do wyjścia z
lasu. Przez cały czas milczeliśmy. Zrobiło się całkiem ciemno.
Leśna ścieżka zamieniła się w brukowaną, a obok wyrosło małe
osiedle jednorodzinnych domków. Drogę oświetliły latarnie.
Niespodziewanie
niewidomy zatrzymał się i skulił. Chwycił się w okolice serca.
Po chwili przyklęknął na jedno kolano.
Szybko objąłem go
przez plecy w obawie, że się przewróci. Cień zdążył zajść
kilka metrów przed nas. Odwrócił się, gdy zauważył, że nie ma
nas obok. Zawołał:
- W porządku?
Ślepiec odkrzyknął:
- Tak! To tylko
sznurówka...
Moje niedowierzanie trwało ułamku sekund. Myślałem, że
ślepiec dostał zawału, a on krzyczy, że to sznurówka. Nie zaczął
jednak wiązać buta, a przysunął swoją głowę do mnie. Patrzę
na niego i zastanawiam się, o co chodzi. Nie zdążyłem się
odezwać, a on powiedział szeptem:
- Kochasz?
Nie wiem o co chodzi. Co to za człowiek? O co pyta? Zobaczyłem
w ślepcu kogoś zupełnie innego. Więc puszczam hamulce.
- Tak – mówię
głośno. - I co z tego. A ty co? - i ja odpowiadam dziwnie, gdy
dzieje się coś dziwnego.
- Nie, nie. Nie o to
chodzi. Kochasz. A dziś nikt nikogo nie kocha. Zrób coś z tym. Idź, nie obawiaj się, zrób z tym coś wielkiego, przynajmniej w twoim życiu – ciągle
szepcze. Jego głos drży. On się boi, kiedy to mówi.
Nagle złapał mnie za głowę, pociągnął za włosy.
- Zróbcie
coś z tym! Coś wielkiego! -
krzyczy i potrząsa moją głową. Wyrwałem się szybko, ledwo
powstrzymuję się od uderzenia tego człowieka. Patrzę na niego z
niedowierzaniem. Czuję rosnącą złość i niemoc. Przez kilka
sekund obserwuję czujnie niewidomego. Agresja wzmaga się we mnie,
choć staram się ją powstrzymać. Mam ochotę go złapać za szyję
i zmasakrować mu głowę.
- Kim ty jesteś? -
pytam. Odpowiedzi nie doczekałem.
Cień podszedł bliżej, kiedy ślepiec krzyknął.
- Co jest? O co
chodzi? - zapytał. Spojrzałem na niego wymownie, później znów
na ślepca.
Ten z kieszeni wyciągnął kawałek papieru.
- Dam ci coś –
powiedział do mnie spokojnie. Złapał mnie za rękę i włożył w
dłoń ten papierek, niczym dziadek, który dzieli wnuki cukierkami.
Podniósł się, po czym dodał: - Chodźmy. Albo nie... tutaj was
zostawię. Dziękuję panowie, chciałem tylko wyjść z tego
lasu...
Patrzę na Cienia. Nie
wiem, jak mam się teraz zachować. Z poruszenia tą dziwną sytuacją
nie potrafię się odezwać. Zacisnąłem mocno pięść razem ze
śmieciem, który włożył mi w nią ślepiec.
- Na pewno da pan
sobie radę? - zapytał Cień po chwili, jakby zupełnie nie
dostrzegł ani nie słyszał wcześniejszej sceny.
- Ma się ku
wieczorowi i dzień się już nachylił, ale dam sobie radę, nie
będę robił kłopotu. Dziękuję – opowiedział ślepiec. - No,
idźcie już. Dziękuję – dodał, kiedy nie ruszyliśmy się.
- Chodź, idziemy –
powiedziałem do Cienia zdecydowanie. Ruszyłem do przodu. Nie
pożegnałem się z tym podejrzanym typem. Może po prostu mu
odwala, pomyślałem. Znów ja musiałem trafić na takiego.
- No dobrze... -
powiedział Cień i ruszył za mną. Zostawiliśmy ślepca daleko w
tyle.