5 sie 2009

11,12

11

- No to wiesz, może spotkamy się, jak będziemy mieli po trzydzieści lat – mówi Młoda. - Patrz, wtedy już najgorszy czas mielibyśmy za sobą, ja bym musiała wrócić, ty byś się wybawił. Byłoby śmiesznie – mówi na wpół poważnie.
- Jasne. Myślałem o tym – odpowiadam i śmieję się, choć to oczywiście kłamstwo.

Już po dwóch mocnych piwach atmosfera staje się luźniejsza. Dlatego idę po jeszcze jedno. Luźna atmosfera jest niebezpieczna, tym bardziej gdy dopuszcza się możliwość zaistnienia sytuacji o charakterze erotycznym. To nic nie warte, ale prawda jest taka, że jak kogoś upijesz, to możesz z nim robić więcej. To nic nie warte, bo to kruchy fundament, naznaczony bólem głowy i złudzeniami, że osoba z którą właśnie pijesz i gadasz jest ładniejsza niż na trzeźwo. Nagle wszystko wydaje się przyjemne, wesołe, rozmowa jest tak bardzo sympatyczna. Idiotyczne. Choć lubię niebezpieczne sytuacje.

- Idę do toalety – mówię. Wstaję. Krok mój jest nadal pewny, choć czuję w sobie dawkę alkoholu. Powoli zmierzam w stronę ubikacji.
- Idę też – odpowiada Młoda. - Ale nie wiem gdzie jest moja.
- No to chodź ze mną.

Wchodzimy do toalety z trójkątem na drzwiach. Kieruję się w stronę pisuaru. Młoda zamyka się w jedynej kabinie z drzwiami i muszą klozetową. Słyszę jej mocznik obijający się o porcelit. Nic dziwnego. Choć ja nienawidzę, gdy ktoś jest obok kiedy sikam. Nie trawię innych ludzi, gdy idę do kibla. W pubie wolę poczekać, aż wszyscy wyjdą. Teraz, po trzech piwach, jest mi to bardziej obojętne.
Młoda wychodzi. Idziemy umyć ręce. Obok umywalki wisi automat z prezerwatywami. Jest dosyć ciepło. Czuję, na co mam ochotę.
Padają jakieś słowa. Stoimy obok siebie. Chwytam ją za ramię, później za szyję. Ona intensywnie łapie mnie za głowę i włosy. Całuję ją. Czuję gorący język i ciepłą ślinę. Ręką głaszczę jej szyję, drugą chwytam za pośladek. Jest przyjemnie. Śmiejemy się z tego co robimy. To nie jest aż tak duży błąd – w końcu lubimy się i ostatecznie jest to przejaw jakichś uczuć.

Może życiem jesteśmy tak samo pijani. W podobny sposób nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ciągle wydaje nam się, że mamy rację, że jest tak, jak wszystko widzimy i rozumiemy, że coś jest bardzo logiczne. Pijani wymyślaliśmy zasady społeczne, pijani wymyślaliśmy tradycje, filozofie, religie, prawa. Może czasem ktoś trzeźwieje, ale szybko musi upić się życiem znowu, bo inaczej nazwą go wariatem. Tak, upiliśmy się życiem, bo życie jest chorobą, taką jak alkoholizm.

12

Wracam do domu. Ta sama droga. Spotykam w autobusie Tomasza. On też musiał coś załatwić. Siadamy na dwóch wolnych miejscach. Luźna rozmowa. Siedzę z delikatnym uśmiechem. Jestem trochę pod wpływem poranka – nie działo się nic niezwykłego, ale było dziwnie. Ostatecznie Młoda nie mogła być jedną z tępych suczek. Czuję, że to ostoja normalności i męczy mnie to. Kilka sekund normalności przypada na całe życie. Trochę mi wesoło, ale w duszy jestem poważny i myślę, że to bez sensu.
Z Tomaszem luźna rozmowa. Jak zwykle – słucham i nie słucham. Dobrze, niech mówi. Ja myślę o Cieniu. Jak zwykle. Ktoś siedzi za nami. Mężczyzna, rozmawia przez telefon. Mówi bardzo głośno. Jego głos miesza się z hałaśliwie działającym silnikiem:
- Hej. No bo widzisz, jest taka sprawa do ciebie – krótka przerwa. - Chciałbym zaprosić taką jedną koleżankę na rowery... więc... czy mógłbyś, może, polecić mi jakąś trasę rowerową albo miejsce, gdzie możemy się wybrać... - znów krótka przerwa. - Mówisz? Po co na rowery? - śmiech mężczyzny. Ma dziwny głos, mówi jakby z trudem. Bezbarwnie, aczkolwiek żywo. - Nie no, bo ona jest taka wiesz... Trochę wstydliwie się przyznać... Bo z kobietą to trochę jak z basenem, możesz iść z nią na basen ale nie każda chce od razu na głęboką wodę... my byśmy chcieli... to znaczy, ona jest taka, że musi stopniowo... się przyzwyczaić. No i chciałem na rowery...
Spoglądam na Tomasza. Widzę, jak ukrywa śmiech. Sam próbuję powstrzymać parsknięcie. Nie odwracamy się, żeby zobaczyć jak wygląda ów mężczyzna, bo nie wytrzymalibyśmy. Rzeczywiście dziwnie, jego rozmowę słyszy chyba cały autobus. Zabawne. Rzuca intymnymi sentencjami.
- Taaaak, to koleżanka – mówi dalej. - No mówię, tylko koleżanka. No to co, doradzisz mi? Później? Dobrze, to ja zadzwonię – znajomy ewidentnie go olał.
Musimy wychodzić. Śmieszna rozmowa telefoniczna szumi nam w uszach, bo twarze są rozbawione. Stoimy już w drzwiach i czekamy, aż pojazd zbliży się do przystanku. Odwracam powoli głowę, żeby zobaczyć mężczyznę, który siedział za nami.
Widzę ślepca. Widzę jego białą laskę. Wygląda dziwnie. Patrzy nieobecnie. Wiek – po trzydziestce. Jakaś plama na koszuli. Tłuste włosy. Jego oczy mają dziwną, bladoniebieską barwę, jak to bywa u niewidomych.
Czy mi teraz głupio? Może trochę. Ale chyba jednak nie. Ostatecznie głośna rozmowa telefoniczna była śmieszna. Dobrze, że niepełnosprawny wbija się w życie. Dla niego dobrze. Zaczynam się zastanawiać jak pojedzie na rowerze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz