10 sie 2009

14,15

14

Nie wiem nawet, w jaki sposób Cień pojawił się w moim życiu. Chyba jakoś tak po prostu. Zawsze był gdzieś obok. Jak na Cienia, początek był dziwny. Nie trafiliśmy do siebie od razu. Zaczęło się od słuchania, milczenia. Była nawet niechęć. Ja nie mówiłem nic. To nie był człowiek podejrzany o bycie Cieniem. Jakieś życiowe drogi po prostu kazały nam się lepiej poznać – i wtedy to stało się jasne. Spojrzeliśmy w tą samą stronę.
Młody chłopak, w moim wieku. Ostatecznie całkiem do mnie podobny. Nie do końca jestem pewny jak wyglądał, choć uwielbiałem na niego patrzeć. Nie wiem, z jakich elementów był zbudowany – wszystko było dobre, bo było jego.

Mały most. Kanał. Brudna woda. Trawy, pola. Jedno samotne drzewo stojące w oddali, na które zawsze patrzę. Stoję oparty o metalową poręcz. Spoglądam na delikatny prąd wody i odbijającą się w niej rzeczywistość. Zastanawiam się co sprawia, że człowiek, który stoi obok jest wyjątkowy. Chyba wiem. To jedyny człowiek, przy którym nie czuję, że jestem sam. Mógłbym mieć żonę i dziecko, mógłbym jeździć z rodziną na wakacje, mógłbym codziennie odwiedzać przyjaciół, mógłbym chodzić ulicami miast, dymać suczki, mógłbym być ufny i wierzyć każdemu. Ale nie. Coś w ludziach jest, czego bardzo się boję. Coś jest w każdym człowieku, co sprawia, że nie potrafię do końca zaufać i uwierzyć. Cień to zmienia. Jest wyjątkowy, bo jest jedynym człowiekiem, przy którym nie jestem sam.
Stoję więc obok niego i zastanawiam się dlaczego tak jest.
- Jaki masz plan? - pytam.
- Plan?
- No. Czasem trzeba mieć plan. Co chciałbyś robić? Co zrobisz z tym wszystkim?
- Nie wiem. Mam jeszcze trochę czasu - Cień jest równie zagubiony jak ja.

I w tym jest sedno – po prostu się boję. Wierzyć i ufać. Może dlatego, bo ciągle widzę, że ludzie nie są tego warci. Może dlatego, bo nie zależy mi, żeby ktoś ufał i wierzył we mnie. Wtedy musiałbym wybaczać i zapominać o każdym błędzie, bo sam je popełniam. Wtedy ludzie wybaczaliby mi.

15

Zdarza się, że chodzę ulicami miast. Szedłem znowu. Zobaczyłem ślepca – tego z autobusu. Nie był chyba zupełnie niewidomy. Siedział na ławce, obok stała oparta jego biała laska. Znów rozmawiał przez telefon. Moja droga wytyczona została obok niego. Przechodzę. Znów słyszę.
- No bo wiesz... nie wiem czy jestem w stanie to wyrazić, chciałem powiedzieć po prostu „dziękuję” - jego głos jest delikatny i drżący. - Chciałem powiedzieć... to znaczy, nie wiem, czy ja dobrze to mówię, bo wiesz, nie wiem czy potrafię, ale chciałem powiedzieć, że to był jeden z najpiękniejszych dni...
Uśmiecham się pod nosem. Przez krótką chwilę czułem zadowolenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz