12 sie 2009

16,17

16

Króluj nam Kłamstwo, króluj nam Nieszczerość. Matką moich dzieci będzie flaszka, a przybiorą one kształt sztuki. Prawda jest taka, że pośród wichru życia i powszechnego chaosu jedno pozostało niezmienne. Tylko jedna rzecz. Z tej perspektywy należałoby zatem podjąć próbę zaufania – mowa tu o Bogu; nic stąd nie jest pewne.
- O Bogu wiemy tyle, że to jakieś pojęcie ludzkie, jakaś idea niepojęta, jeśli można by tak powiedzieć. Ja wierzę, że on jest, ale próbuję to jakoś ocenić, tak niezależnie od tego czy Bóg jest, czy go nie ma, czy ja go sobie wymyśliłem, czy wymyślili mi go inni – mówię. - Nie chcę się odwoływać do religii. To jest już zbyt naznaczone... człowieczeństwem, ludzkim błędem. Musimy w niej być ze względu na inne rzeczy, a nie na wiarę. No więc... chciałem powiedzieć, że zawsze starałem się, aby Bóg, jakikolwiek, ten narzucany, ten mój, ten którego być może nie ma, a najlepiej ten, który jest i który jest obiektywnie tym właściwym Bogiem, żeby ten Bóg był moim przyjacielem. To wydawało mi się logiczne, przecież elementy przyjaźni byłyby najlepsze do kontaktów z Bogiem. No i co wyróżniałem? Przede wszystkim zaufanie, poczucie wzajemnej obecności, pomoc w miarę możliwości, zajmowanie jakiegoś ważnego miejsca w życiu i hierarchii wartości. Wiesz kiedy Bóg się zgubił?
- Kiedy? - pyta Cień.
- Wtedy, gdy oddałem mu swoje życie. On, wedle tych przymiotów, które wymieniłem, był wart tego, żeby poświęcić mu życie. Nie śmiej się, nie poszedłem do zakonu, jak widać. Ale powiedziałem wyraźnie: „Pokaż mi drogę, powiedz, gdzie chciałbyś, abym poszedł, zrób z moim życiem to, co chcesz.”
- I co on na to odpowiedział?
- Zupełnie nic. To była jego odpowiedź. I ja ją przyjmowałem, to oznaczało, że niewiele Bóg chce zmienić, że nie wskaże mi kobiety, że nie powie, na jakie iść studia i tak dalej, no wiesz.
- Ale czemu chciałeś oddać mu swoje życie?
- To logiczne. Nie było nikogo, komu można by ufać, o kogo można by się oprzeć. Miałem Boga za przyjaciela, to byłoby wartościowe oddać mu życie. Powiedzmy, że trudno mi było rano wstawać. Dni płynęły bez sensu, choć robiłem mnóstwo rzeczy. Przytłaczał mnie brak sensu. Szukałem celu. Szukałem czegoś, co sprawiłoby, że każdego ranka mógłbym wstawać z radością i korzystać z tego, że jestem człowiekiem, z tego co mam – tłumaczę mu.
To jest najlepsze – tym razem ja pozwalam sobie na mówienie. Nawet przy nim nie zdarza mi się to często. Ale wiem, że mogę sobie na to pozwolić. Moje słowa nie pójdą na marne, zostaną wysłuchane i, co najważniejsze, zrozumiane. Oto sedno mojego mówienia – mówię do ludzi, o których wiem, że są w jakimś stopniu w stanie zrozumieć jak się czuję i o co mi chodzi.
- No i co było dalej? Jak ci się teraz widzi Bóg? - pyta Cień.
- Dalej? Dalej to... chyba szybko odkryłem, że nic się nie zmienia. A potem zjawiłeś się ty, jakoś tak wiesz, bardziej niż zawsze. To była zmiana. Ja bym nigdy Boga nie podejrzewał, że przyśle mi kogoś takiego, jak ty. Ale jak zwykle. Moje niepewne odczucia co do takiej sytuacji sprawiły, że się na Boga trochę zdenerwowałem. O dziwo to nie był żaden kryzys w wierze.
- Niepewne odczucia?
- Powiem ci szczerze. Nie wierzę, że to tak będzie trwało. Sielankowo. Trochę... nie wierze, że zawsze będziesz obok tak, jak teraz.
- Przestań pierdolić. Denerwujesz mnie takim gadaniem – Cień się poirytował. - Myślisz, że co? Że tak po prostu mogłoby się wszystko zmienić?
- Nie po prostu. Zobaczysz. Wtedy może sobie przypomnisz, że tak mówiłem, choć pewnie będziesz w takim stanie, że nawet nie będziesz chciał o mnie myśleć.
- Wiesz co... przestań. Wkurzyłeś mnie.
- Nie denerwuj się. To moje zdanie.
- No a co z tym Bogiem? Jak to teraz wygląda?
- O Bogu mógłbym teraz powiedzieć, że kto daje i odbiera... - nie dokończyłem.
„Ten się w piekle poniewiera.”

17

Mur to była taka instytucja, za którą nie wpuszczałem nikogo. Teraz sytuacja była wyjątkowa. Oto ktoś dostał się za mój wysoki mur i jest w środku. Stoimy tu razem. Mur rośnie i rośnie, ściśle odgradza nas od świata zewnętrznego. Stoimy tu razem i jesteśmy zupełnie bezpieczni. I co ważne – nie jesteśmy sami.
Teraz ludzie irytują się i dziwią. Irytują się, bo nie mogą się tu dostać. Nie potrafią nas zrozumieć. Irytują się, bo w życiu stoimy obok. Nie wiedzą, jak do nas podejść. Widzą, że razem jesteśmy dużo silniejsi. Widzą, że nic nas nie pokona. Dziwią się – jak to możliwe, że dwoje ludzi może się tak rozumieć. Dziwią się, bo wiedzą, że kładziemy swoje życie za siebie wzajemnie. Dziwią się, że zawsze jesteśmy dla siebie pierwsi, a dopiero później, gdzieś daleko, są oni.

1 komentarz:

  1. Skomentuję to jednym krótkim: łał.
    Więcej chyba mówić nie muszę?

    OdpowiedzUsuń